piątek, 26 sierpnia 2011

Zwiedzanie - Taronga Zoo, Sydney Aquarium, Australian Museum


W Sydney mieści się wszystko co australijskie - słynna Opera, aborygeni, grający na tych wielkich tubach do techniawy, flota marynarki, kangury i strusie emu wszędzie. Te ostatnie głównie na herbach, pieczątkach, logach wszelkich obiektów turystycznych oraz wypchane w Australian Museum.

Natomiast żywe zwierzaki można tu zobaczyć w niesamowitym Taronga Zoo, Sydney Aquarium lub Sydney Wildlife Animal. Te trzy obiekty to skupiska zwierząt, ale tropikalne zwierzaki (właściwie to ptaki) spotykam też w parkach. Szczególnie upodobałam sobie ibisa, który jest bardzo sympatyczny, a ciarki zawsze mnie przechodzą, kiedy słyszę wrzaski tej papugi okropnej.

ibis
Oko w oko z kangurem stanęłam najpierw w Australian Museum, gdzie było mnóstwo kangurów, z tymże wypchanych. Ale dowiedziałam się jak wiele gatunków jest (bądź było) w Australii!  Małe duże, szare, rude, jedne smukłe, drugie jakby umięśne. A cały świat zna właściwie tylko jeden rodzaj - najpopularniejszego kangura. Widać, ma dobry PR :)


W Taronga Zoo było na prawdę dużo kangurów. Można było je świetnie obserwować, ponieważ wchodziło się do ich zagrody, która była przygotowana w sposób dostosowany dla zwiedzających - z wytyczoną ścieżką. Lecz gdyby tylko chciało się wstać któremuś kangurowi i skoczyć, to na pewno nie byłoby to dla nich problem, by tą ścieżkę przekroczyć. Dla emu mieszkającemu z nimi też nie.


  W zoo było wiele przygotowanych takich miejsc, gdzie wkraczało się na terytorium zwierząt lub oddzielał od nich tylko rów. Tylko najniebezpieczniejsze lwy, tygrysy, węże itd. były za szybą. Oczywiście do aquarium z pingwinami czy z fokami też się nie wchodziło :) A propo właśnie fok - podczas całego dnia otwarcia zoo przygotowane były specjalne pokazy ze zwierzętami oraz rozmowy o zwierzętach z ich opiekunami. Wszystko było zaznaczone na mapie - gdzie i kiedy ma się odbyć. Zdążyliśmy zobaczyć prześwietny pokaz z fokami, posłuchaliśmy o pingwinkach australijskich oraz trafiliśmy na końcówkę pokazu ptaków.



W Zoo powinniśmy pojawić się już o 9, żeby najpierw coś zwiedzić, a potem latać od pokazu do pokazu, bo inaczej to ja nie wiem czy komuś się udało wszystko na czas zobaczyć. Z Jarkiem się zachwycamy wszystkim, robimy dużo zdjęć, bo wszystko dla nas jest nowe i niesamowite, dlatego też nie zdążyliśmy na pokaz ptaków. Przestajemy robić zdjęcia dopiero, jak już jesteśmy zmęczeni :P Dlatego pominęliśmy już aligatory i orangutany, które chyba było widać ze Skyline Safari, czyli kolejki liniowej biegnącej nad Zoo!
Zoo jest położone w północnej częsci Sydney, prawie na przeciwko Opery. Zoo leży nad brzegiem zatoki, więc wspina się pod górę, dzięki czemu właśnie zoo uzyskało ciekawe możliwości umiejscowienia atrakcji.

Najbardziej oczekiwanym zwierzakiem jaki Jarek chciał zobaczyć był... kangur? nie! Miś koala! skorzystaliśmy z możliwości zrobienia sobie z miśkiem z bardzo bliska zdjęcia. On sobie spał w najlepsze, więc cicho żeby go nie zbudzić stanęliśmy koło niego :) Niesamowity zwierz - śpi dłużej niż kot, bo 20h, a resztę czasu wykorzystuje na jedzenie. Nie wysila się przy tym również zbyt szczególnie, bo je to co ma w pobliżu legowiska, czyli liście drzew. Taki to jest wygodnicki misiek. Wielu (Jarek) mu zazdrości takiego trybu życia :D


Ale po co tam spać, jak można iść zobaczyć całkiem z bliska stwory morskie, rafę koralową i pingwinki :D W Sydney Aquarium, położonym totalnie w centrum Darling Harbour, jest tysiące gatunków morskich żyjątek i kilku strasznych zwierzy również. Aquarium jest w sumie niewielkie, ale ma coś superowego - kanały, które wychodzą w morze, i nie są to kanały ściekowe :D Kanały są dwa - w pierwszym są płaszczki, diugoń (!) i jakieś inne ryby całkiem spore. W drugim kanale dookoła głowy pływa wielgaśna płaszczka, żółw morski oraz rekiny!!!

Rekiny, choć nie największe, to i tak robią wrażenie :) W innych częściach aquarium można obserwować pingwinki (choć jest tu mniej miejsca niz w Taronga Zoo) oraz podotykać żyjątek rafy koralowej np. kiełbaski lub ogórka - dość obślizgłe zwierzaki, brrr. W innym aqarium znalazłam bohaterów bajki "Gdzie jest Nemo?". Nie dziwię się, że trudno go było znaleźć, bo to bardzo płochliwe rybki i uciekają przed paparazzi :)

Akwaria w Aquarium zdają się nie kończyć... Na koniec jest jedno przeogromne akwarium z rekinami i różnymi rybami. Awkarium jest wielkie na całą ścianę, a można je oglądać z kilku stron. Także wyjść stamtąd nie mogliśmy, dopóki nie wyczerpały mi się baterie w aparacie :)

Zwiedzanie - Bondi Beach!



Dawno nie pisałam, więc się nazbierało kilka opowiadań o przygodach w Sydney :) Z Jarkiem mogę zwiedzać Sydney tylko w weekendy, bo w ciągu tygodnia pracuje, a w związku z tym, że jest tu zima, słońce zachodzi już późnym popołudniem, kiedy Jarek akurat kończy pracę. Niestety, o tej porze tez zamykają obiekty turystyczne, więc w dni robocze nie pozostaje nam nic innego jak TV :D

Weekendy spędzamy jednak dość aktywnie. Dwa tygodnie temu wybraliśmy się na plażę. Pogoda była iście nieplażowa, ale oprócz wizji słynnej plaży Bondi Beach, mieliśmy w planach również spacer klifami. Na miejscu okazało się, że pomysł wcale nie był oryginalny i wiele ludzi wybrało się na wycieczkę w te strony Sydney. Tak, bo Sydney to nie tylko zachwycające i różnorodne centrum, a tak na prawdę australijskość Sydney można poczuć właśnie na obrzeżach miasta.

Bondi Beach to jest takie miejsce, gdzie każdy chciałby spędzić wakacje. Plaże, klify, promenada,  bary rybne, a do tego jeszcze cudownej barwy i czyste morze. A na morzu surfingowcy :D







Plaża jest nie mała, ale też nie ciągnie się w nieskończoność, jak to w niektórych miejscach nad Bałtykiem bywa. Plaża ogrodzona jest skałami, klifami, które wyznaczają granice wszystkich plaż na wschodnim wybrzeżu. Odpłacają wspaniałymi widokami.


Skoro było zbyt zimno na plażowanie, powędrowaliśmy Coastal Walk. Jarek mnie uprzedał w domu, żebym wzięła dobre buty, bo przecież będziemy chodzić po kamieniach. okazało się, że cały szlak jest perfekcyjnie przygotwany pod piechurów i biegaczy, więc o żadnym wdrapywaniu się na skały nie było mowy (tylko na własne życzenie) i damy w klapeczkach dałyby radę :)



wtorek, 16 sierpnia 2011

Zwiedzanie - jak?

Mam już ponad tygodniowe doświadczenie w zwiedzaniu Sydney. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, był to trudny proces. PO pierwsze kłopoty z jet lagiem, po drugie aklimatyzacją  w mieście, po drugie aklimatyzacja, po trzecie aklimatyzacja. Nie da się tak z marszu wyjść z mieszkania i iść zwiedzać.

Chociaż raz tak zrobiliśmy - w pierwszą niedzielę, kiedy po prostu poszliśmy przed siebie na most, a potem zobaczyć Operę :) Ale to był tylko spacer. Zwiedzanie najbliższej okolicy. Jak wyjść i zobaczyć COŚ?

Wyposażona w przewodniki z Polski ten i ten, z czego ten pierwszy jest najlepszy moim zdaniem, wciąż nie ogarniałam miasta. Udałam się do Informacji Turystycznej, gdzie wyposażyłam się w różnego rodzaju ulotki wielu rzeczy, które trzeba zobaczyć w Sydney, darmowe mapy oraz zasięgnęłam języka. Studenci z Europy nie mają tu właściwie żadnych studenckich praw. Ale nie należy zaprzestać prób w osiągnięciu gdziekolwiek zniżek na legitymację. Karty Isic czy euro<26 wcale się nie przydają - będą uznawane tylko w tych miejscach, gdzie już prędzej uznają legitymację jako podstawę do przyznania zniżki.

Jak zwiedzać najtaniej

Najważniejsze to określenie, że "da się". W informacji turystycznej wpadło mi ręce kilka ofert kart turystycznych, w ramach których są proponowane różne rozwiązania. Karty są w trzech wariantach: 3 obiekty za 79$, 5 obiektów za 130$ - i te są do wykorzystania w ciągu 3 miesięcy - lub 7 dniowa karta za 279$ na nielimitowane wejścia do kilkudziesięciu obiektów. Po przeliczeniu pierwsze dwie mi się nie opłacały. Na prawdę! Wychodziło tylko kilka $ taniej za kartę. Ostatnia propozycja jest bardzo kusząca, ale po co mam się spieszyć i wszystko zobaczyć w jeden tydzień, skoro jestem tutaj 6 tygodni? Ale polecam, jeśli ktoś będzie miał chociaż 5 dni czasu zwiedzania Sydney, to się opłaca.

Czyżby mi nic nie zostało? A skądże! Jest jeszcze propozycja innej karty Myfun, gdzie też znajdziemy kilka opcji i każda z tych opcji faktycznie się opłaca oraz jest kilka wygodnych opcji do wyboru do koloru. Minus tej karty jest taki, ze obejmuje max. 3 obiekty w Sydney (Sydney Aquarium, Oceanworld Manly, Sydney Tower) oraz dwa obiekty w Nowej Zelandii.

Wybraliśmy sobie każdy po swojej karcie Myfun.

Oprócz tego mamy dwa takie przewodniki reklamowe WHAT'S ON oraz oficjalny przewodnik po Sydney, gdzie jest ukrytych kilka zniżek na największe atrakcje Sydney np. 20% na zwiedzanie Opery. 20% z 25$ to już zawsze coś ;) I z tego będziemy korzystać.

Kolejna fajna karta na zwiedzanie to Ticket Throught Time, która kosztuje 30$ i zapewnia nielimitowane wejścia przez trzy miesiące do różnych mniejszych muzeów. Może nie wszystkie warto zobaczyć, ale jesli nie jest imienna (mam nadzieję to sprawdzić dzisiaj), to na pewno przyda się dla wszystkich w najbliższej przyszłości odwiedzających Sydney :) Można ją kupić przez internet albo w każdym z muzeów m.in. Museum of Sydney czy Hyde Park Barracks Museum, które powinno się odwiedzić!

W Sydney jest też wiele punktów, które możemy odwiedzić zupełnie za darmo! Najlepiej zacząć zwiedzanie od darmowego oprowadzania z przewodnikiem! Byłam na tym wczoraj i na prawdę mnie się podobało. Codziennie o 10.30 i 14.30 zbiera się grupa turystów w centrum Sydney i stamtąd niebanalna przewodniczka (z polskimi korzeniami) prowadzi wycieczkę do najbardziej ciekawych zakątków Sydney. opowiada o historii budynków, ale tez różne śmieszne historyjki np. o pierwszych mieszkańcach, jak postępowali z rabusiami. Przewodniczka na początku też rozdaje mapy centrum, gdzie są zaznaczone inne obiekty dostępne dla turystów za darmo dzień i w nocy; miejsca, które warto zobaczyć i gdzie tanio zjeść. Bardzo przydatna mapa! :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zwiedzanie - Hyde Park, Royal Botanic Gardens

Fontanna w Hyde Park
Pewnego całkiem słonecznego dnia wybrałam się na spacer po parkach centrum Sydney. Pełno tu skwerów i zieleni, które podpisane na mapie są "park", ale tak naprawdę jest to kawałek trawnika czasem z jakimś egzotycznym drzewkiem, piękną ławeczką, bądź przygotowany rekreacyjnie dla tutejszych biegusów oraz jako boiska szkolne.

Moim celem był Hyde Park i Royal Botanic Gardens, czyli największe zielone plamy na mapie centrum Sydney. By dostać się do tego pierwszego udałam się pociągiem do samiuśkiego centrum. stacja Town Hall jest jak morze, w którym ludzie się przemieszczają niczym ławica ryb - wszyscy razem w stronę wyjścia. Później, gdy wyjść się okazało być wiele, tłum się rozbiegł, a ja utknęłam, bo nie wiedziałam za kim iść by wydostać się na powierzchnię. W końcu zlokalizowałam schody! Przez  to wszystko jednak straciłam orientację w terenie i oczywiście poszłam nie w tą stronę :)

Po odnalezieniu wielkiego trawnika, zwanego Hyde Parkiem, przysiadłam na trawce i... i nie mogłam się odprężyć, bo panował tam straszny hałas! Uliczny zgiełk, śpiew grajka, rechot młodych i wiele, wiele innych dźwięków docierało do mnie bardzo wyraźnie. Hyde Park ma dwie atrakcje (oprócz tego, że samo w sobie jest atrakcją) - historyczną (Grób Nieznanego Żołnierza) i rozrywkową (fontannę). Oba obiekty są wielkie, bogato zdobione i każdy chce mieć z tym zdjęcie :)  Grób jednak posiada bardziej stonowaną formę, chociaż też z fantazją - przed nim zrobiono prostokątny zbiornik wodny, by Grób odbijał się w jego tafli. Chyba tylko z kosmosu to widać, bo pod żadnym kątem mnie się nie udało tego dostrzec. Australijczycy bardzo serio traktują historię i to, że brali udział w wojnach o światowym znaczeniu.

Hyde Park



Grób Nieznanego Żołnierza
W środku Grobu
Królewskie Ogrody Botaniczne są prawdziwą oazą, tu już nie dochodzi miejski zgiełk i jest bardzo miło się zanurzyć w tą zieleń. Byłam już jednak za późno by wejść do palmiarni, ale przeszłam sobie ścieżką, przygotowaną na wzór lasu równikowego. Pobłądziłam sobie trochę wśród figowców, palm, kaktusów i ogródków zielarskich. Chodzę sobie, chodzę, aż tu nagle trafiłam na oczko wodne z kaczkami podobnymi do naszych, zrobiłam zdjęcie. Potem patrzę, co się wokół mnie znajduje, a tu na drzewie... wampiry!!! Wielkie, jakich nigdy nie widziałam i w dodatku tak blisko, nie za kratą, tylko na wyciągnięcie ręki!

nietoperze

Tak się gapię na te nietoperze, a tu coś z daleka wrzeszczy i wrzeszczy, coraz bliżej. Patrzę przed siebie, a tu prosto na mnie leci biała wielka, wściekła papuga!!! UUuu! Aż mnie dreszcz ze strachu przeszedł! Uciekłam kawałek, a ona jeszcze za mną idzie! :))
Na tym się skończyło moje zwiedzanie parków, poszłam już z powrotem do domu :)

Na drugi dzień spotkałam Simone, Niemkę w moim wieku, która przyjechała do Sydney na jeden dzień miedzy wizytą u koleżanki w Canberze, a wycieczką objazdową. Ponieważ obie nie jesteśmy obarczone obowiązkami, to pokazałam jej miasto. Z Darling Harbour, którego nie udało mi się zwiedzić przez brzydką pogodę, pojechałyśmy do Circular Quay, by Simone na własne oczy zobaczyła operę oczywiście. Było jeszcze przed 17, kiedy znajdowałyśmy się w pobliżu Ogródów Botanicznych, więc postanowiłam zaprowadzić Simone do miejsca, gdzie napadła mnie ta papuga. Idąc, już z daleka słyszałyśmy okropne wrzaski. Po drugiej stronie brzegu rozrabiała grupa białych papug. Miałyśmy takie szczęście, że kiedy tylko doszłyśmy do miejsca nietoperzy, papugi przeniosły się na naszą stronę. Ja się chowałam za Simone, a ona robiła zdjęcia nietoperzom :))

Po spacerku, poszłyśmy coś upolować. Skończyło się na piwku w knajpie bawarskiej LoewenBrau, gdyż było to jedno z niewielu już otwartych miejsc, a poza tym dla Simone było to bardzo niesamowite, że na końcu świata jest bawarska knajpa! Okazało się, że dziadek Simone pochodzi z Breslau. Umówiłyśmy się na wizytę podczas rozgrywek euro2012 :)) Mam nadzieję, że przyjedzie. Do tego czasu podszkolę swój niemiecki!

piątek, 12 sierpnia 2011

Zwiedzanie - the Rocks i Circular Quay

Trochę nudnawo się tu zrobiło, więc czas zacząć wędrówki po Sydney. Powoli, krok za krokiem, dzień za dniem (itd.) coraz bardziej moje wędrówki sięgają dalej w głąb Sydney. Pierwsze dwie to było tylko przejście (lup przepłynięcie ) przez most (lub pod mostem) i zwiedzanie najbliższej okolicy, czyli the Rocks  i Circular Quay. Są to najstarsze dzielnice Sydney, wokół których rozpinają się wieżowce i biurowce. A stara część jest jakby nietknięta, chociaż świeża i pachnąca.


Do rzeczy

Circular Quay jest to port, w którym cumują małe statki, zazwyczaj przewożące ludzi z jednego brzegu zatoki na drugi. Stąd można też popłynąć na wycieczki w najciekawsze miejsca u wybrzeży Sydney. Circular Quay jest to taki punkt, skąd najwygodniej można podziwiać Sydney Harbour  Bridge i Operę.

Opera jak wygląda każdy wie, ale na pewno moje zdjęcie będzie najlepsze :)) Niestety, niewiele ludzi słyszało o moście Sydney Harbour, który jest na prawdę wielki i ważny dla Sydney, bo łączy dwa przeciwległe brzegi zatoki. 

 The Rocks, czyli skały ma dwojakie znaczenie. Pierwsze całkiem rzeczowe, bo powstało na skałach, ale też moge powiedzieć, że chodzi tu o twarde jak skała fundamenty nowego państwa, jakie tu powstało.

Po drugiej stronie mostu znajduje się małe osiedle domków jednorodzinnych, bądź szeregówek. Nad osiedlem góruje wzgórze, na które szczycie w pobliżu drogi ekspresowej znajduje się Australian Observatory (E). Zajrzałam tam na momencik, bo wejście było za darmo :D W środku jest wiele starych, pozłacanych przedmiotów lokalizacyjnych (takie GPSy z przeszłości) i lunety. Na tym wzgórzu znajduje się również mały skwerek, z którego świetnie widać Millers Point i Sydney Harbour Bridge. Posiedziałam tam chwilkę, zrobiłam sobie sama zdjęcia, dzięki samowyzwalaczowi. Usztywniłam apart moim super przewodnikiem. Chwilę pogapiłam się na wielki imprezowy prom i poszłam. Na drugi dzień nie mogłam znaleźć przewodnika, koniec zaginął. Strasznie było mi przykro, bo 1. był wypożyczony z biblioteki, a 2. to był na prawdę dobry przewodnik! Wędrując na drugi dzień zaszłam jeszcze raz na wzgórze Australian Observatory. Patrzę, a na ławce, gdzie robiłam sobie zdjęcia siedzi pan z pieskiem i czyta mój przewodnik! Podchodzę szybko do niego, z wielkim bananem na twarzy i się pytam czy to jego? On jak tylko mnie zobaczył to odłożył szybko przewodnik i złapał kurczowo pieska (który zamiast na trawie łaził po ławce), a potem się śmiał, że chciał poczytać, ale nie rozumie języka :) I tak odzyskałam przewodnik (oraz oszczędziłam na odkupieniu książki bibliotece :P).