poniedziałek, 19 września 2011

Dzien trzeci - Uluru i pozegnanie

Tak, znow Uluru. Wczoraj bylismy na wyciagniecie reki od skaly, ale nie przy samej skale. Moglismy ja tylko podziwiac z daleka. A dzis zrobilismy kurs dokladnie w odwrotna strone. Pojechalismy w to samo miejsce, gdzie obserwowalismy zachod, by teraz zobaczyc wschod slonca. Bylismy za wczesnie, wiec dlugo jeszcze czekalismy. W odroznieniu od zachodu, kiedy slonce bylo po przeciwnej stronie gory, teraz wschodzilo calkiem obok skaly. Ladnie na zdjeciach wyszlo - skala ze sloncem. Im slonce wznosilo sie wyzej, skala zmieniala sie z czarnej na bordowa.

Kiedy slonce bylo juz powyzej skaly podeszlismy do niej blizej, bardzo blisko. Spacerowym krokiem obeszlismy cale Uluru - prawie 10km. Pierwsze spotkanie z gora tak blisko, kiedy mozna bylo robic zdjecia :) ale byly i takie miejsca, ktore wygladaly niesamowicie, az trudno uwierzyc, ze to sie tak samo uformowalo, gdzie nie moglismy uzywac aparatow, gdyz byly to swiete miejsca o glebokim znaczeniu. Nie mozna tez bylo wspinac sie na skale. Grozilo to bardzo droga kara :) potem sie okazalo, ze jest jedno miejsce, gdzie mozna, ale jest to dosc niebezpieczne. Skala nie jest wszedzie jednolicie gladka. Ma rozne wyzlobienia, jaskinie, pekniecia. I takie miejsca zagospodarowywali sobie aborygeni. W najmniejszej szczelinie mieli swoj pokoj dziadkowie, gdzie palili ogniska i fajeczki, pilnujac malych chlopcow. Troche wieksze zajmowaly kobiety z dziewczynkami, ktore byly uczone, jakie rosliny sa jadalne, jakie nie albo jak zrobic zeby ominac trucizne. Najwieksza jame zajmowali mezczyzni z chlopcami, uczac ich polowan i innych meskich rzeczy. Byla tez tam szkola! Sciana sluzyla za tablice, bylo nawet kilka krzeselek. Prehistoryczna klasa :) XXI wiek i nauka odbywa sie w ten sam sposob. Na scianach jaskin zostalo bardzo duzo malunkow w roznych kolorach.

Po spacerze wrocilismy na kemping do Ayers Rocks Resort. Przygotowalismy wielki, wielki lancz. Wszyscy musieli sie najesc przed podroza, niektorzy, bo wracali do Alise Springs, inni przed wylotem, a ja na zapas, zeby nie kupowac jedzenia :)) pozegnaniom nie bylo konca, wymienilismy sie emailami.  

Trafilam do hostelu, bo obawialismy sie z jarkiem, ze moge nie zdazyc na samolot do Sydney, ale bym zdazyla. Inni zdazyli i nie bylo problemu :) hostel byl inny niz poprzednie, duzo bardziej ciekawie wygladal i byl duzo drozszy :)) ale w Ayers wszystko jest drozsze. Tu jest tylko kilka hoteli, male centrum i kemping. Wszystko wlasciwie dla turystow, nie wiem czy gdyby nie popularnosc Uluru, w ogole Ayers by powstalo. To byl moj dzien na relaksik, wiec poplywalam w basenie i sie opalalam :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz