czwartek, 8 września 2011

Okolice Cairns - las deszczowy i krokodyle

Dzisiaj, po bardzo ciezkiej nocy w hostelu, wybralam sie z Niemko-Rosjanka Anastazja na wycieczke do Kurandy. Jest to popularna wioska wsrod turystow. Zyje tu wiele aborygenow, jest tu las deszczowy i rzeka pelna krokodylow. Wiec Australijczycy swietnie zagospodarowali teren - powstala linia kolejowa, ktora zachowawszy swoj staroswiecki wyglad, prowadzi przez gory, obok wodospadow, z samego Cairns do Kurandy. Druga atrakcja to kolejka liniowa nad gorami, nad lasami, nad rzeka i wodospadami prowadzi do Kurandy okolic Cairn.

My wybralysmy jednak 7 razy tanszy srodek lokomocji, czyli busa, ktory tez przebywa niezla trase i jak zwykle autobusy w Australii troche po wariacku. Do Kurandy przybylysmy tuz po 9, zlapalalysmy mape, wyznaczylysmy cel i szlak, i... Poszlysmy do toalety, sklepu, potem znow toaleta i zaraz po 10 bylysmy gotowe. Na dobry poczatek wyprawy poszlysmy w zla strone (jak daja mape, trzeba powiedziec zeby patrzec na nia do gory nogami, no ludzie kochani, no!), ale szybko sie zorientowalysmy i wrocilysmy na szlak :)

Pierwsza czesc prowadzila przez dzungle, wooow, bylo superancko! Z tymze trasa byla wyznaczona chodnikiem, wiec niebardzo dziewiczo w tej dzungli. Pozniej, zeby dojsc do Barron Falls musialysmy isc wzdluz drogi asfaltowej, prawie az do samej atrakcji. Droga ta byla niezbyt fajna, jak dzungla, ale widzialysmy tutejsze dzikie indyki i jaszczurki. Te drugie to raczej bylo tylko slychac, jak uciekaja spod naszych stop.

Wodospad byl super, a wlasciwie cala jego sceneria. Sam wodospad wygladal raczej jak nitka, lecz masywnosc gor, wyzlobienia i wysokosc zapierala dech w piersiach. Zjadlysmy tam sobie lancz, skladajacy sie z bulek, szynki i sera :))

Gdy znowu skierowalysmy sie na sciezke w dzungli, bylo dopiero po 13. Poszlysmy w dol, nad rzeke by zlapac lodke. Lodke prowadzil starszy pan zeglarz, ktory opowiadal wiele ciekawostek, ale, co najwazniejsze pokazywal bardzo swietne rzeczy! Widzialysmy krokodyle wygrzewajace sie na sloncu, takie nieduze, bo rzeczne. Potem karmilismy chlebem zolwie rzeczne, ryby roznorakie i gesi. Pelno ich tam bylo! Chyba dobrze znaja zwyczaje tego pana :)) potem opowiadal o drzewach, doplynelismy do miejsca gdzie jest elektrownia i spowrotem. Tutaj sa piekne ptaki i wystepuje cudowny wielki, niebieski motyl, najszybszy albo najwiekszy na swiecie (nie zrozumialam)! Wrocilysmy do miasteczka i leglysmy na trawie po takim spacerku :)) czekamy na bus do Cairns.

Jesli chodzi o hostel to... No, nie jest zle, ale mogloby byc lepiej. W nocy i nad ranem jest halas. Niektore dziewczyny dlugo spia, a ja juz wstaje, bo chce isc, wiec mni glupio halasowac. Poza tym nie ma zasiegu, od czego moj telefon tez wariuje, bo gdy go traci, to sie restartuje. Musze odsuwac lozko, zeby zmiescila sie ladowarka do kontaktu, co nie pasuje brytyjce, ale ze sama nie jest zbyt mila, to delikatnie mowiac - ma pecha :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz